Jak wyglądały Twoje pierwsze chwile po przylocie do Stanów Zjednoczonych? Nie miałeś chwili zwątpienia czy przypadkiem jednak nie zostać w domu i spokojnie pływać po krajowych arenach?
- Na początku zawsze jest lęk. Nie ważne czy wyjeżdża się do Stanów Zjednoczonych czy przykładowo do Wrocławia, czy Warszawy. Dla młodego chłopaka to zawsze coś innego - nowe środowisko i nowe otoczenie. Jak wyjeżdżałem nikogo nie znałem tam osobiście. Obawiałem się, że ciężko mi będzie się w nowym miejscu zaaklimatyzować. Na szczęście tak się nie stało. Potrzebowałem na to raptem dwa dni. Wszyscy byli do mnie bardzo pozytywnie nastawieni, co było niezwykle pomocne.
Stany Zjednoczone, a Wrocław czy Warszawa to jednak spore różnice w odległościach. Studiując w kraju mógłbyś częściej być w domu.
- Może na samym początku świadomość, że odległość od domu będzie bardzo duża… ciężko mi to było przyjąć do siebie. Na miejscu co weekend mógłbym być w domu. W przypadku Stanów Zjednoczonych nie jest to już takie proste. Choćby koszt podróży jest bardzo wysoki, a dodatkowo wyjazd trzeba sobie planować z wyprzedzeniem. Z nową rzeczywistością dość szybko jednak się oswoiłem. Poznałem ludzi i przywiązałem się do nich.
Trener Adam Musiał zdradził, że przed rozpoczęciem nauki spotkała Cię mała przygoda… Zdradzisz szczegóły?
- Przed rozpoczęciem nauki zadzwonił do mnie doradca, który jest łącznikiem między szkołą a sprawami sportowymi. Powiedział, że moja klasa przyjęcia do Stanów Zjednoczonych jest B2, a więc turystyczna. Bardzo się zdziwiłem i szybko chciałem wyjaśnić co się stało. W paszporcie mam dwie wizy - turystyczną i studencką. Po wylądowaniu na miejscu okazałem kontrolerowi paszport oraz dokument, który poświadcza, że jestem studentem. Celnik niestety otworzył paszport na wizie turystycznej. Nie zwróciłem na to uwagi. Dostałem klasę przyjęcia turystyczną, przez co nie mogłem być traktowany jako student. Szybko uspokojono mnie, że są trzy możliwości wyprostowania sytuacji. Najprostszą było wykonanie telefonu na lotnisko... Zwaliłem winę na celnika. Powiedziałem, że mówiłem mu, iż przyjechałem tutaj studiować i że pewnie się pomylił... Tak, jak wcześniej wspomniałem, nie było. Było to moje pierwsze małe kłamstwo w Stanach, ale najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze.
Jak wyglądał Twój zwykły dzień?
- Trener w niedzielę wysyłał nam plan na następny tydzień. Codziennie rano wstawałem około piątej - 50 minut przed treningiem. Śniadanie, lekcje i na basen. Przed treningiem byłem kwadrans wcześniej. Chwila pobudzenia przy muzyce i braliśmy się do zajęć. Ćwiczyły trzy grupy - czarna, czerwona i biała. W czarnej pracowali sprinterzy, czerwona była moja, a więc średni dystans (100 i 200m), a biała należała do długodystansowców (400 i więcej). W poniedziałki kończyliśmy trening o 7.30. Następnie przychodził czas na siłownię, gdzie przez maksymalnie godzinę trenowaliśmy według indywidualnego planu. Po zajęciach przychodził czas na śniadanie. Jadaliśmy w fajnej stołówce. Było tam dosłownie wszystko - jedzenie zdrowe, mniej zdrowe i niezdrowe. Na początku ciężko było mi kontrolować dietę oraz wagę. Zdradzę, że po przylocie w ciągu dwóch miesięcy przytyłem 3 kilogramy. W domu było inaczej, bo tato zawsze ugotował coś dobrego. Na szczęście w porę wziąłem się za siebie i wszystko wróciło do normy. Wracając do harmonogramu dnia. Po śniadaniu były zajęcia. Przykładowo w poniedziałek zajęcia zaczynałem o 10.15, a we wtorek o 8.45. Po zajęciach o 15 ruszałem na popołudniowy trening, który trwał dwie godziny. Następnie z kolegami szedłem do budynku, w którym w spokoju się uczyliśmy. Musieliśmy tam spędzić minimum 6 godzin w tygodniu. Mieliśmy tam też korepetytorów. Następnie szedłem do restauracji bądź stołówki. Mamy coś takiego jak karta studencka. Znajduje się na niej jakby to ująć… 150 pociągnięć na posiłki. Każde pociągnięcie to równowartość 6,50 dolara. Jeżeli kupiłem jedzenie za kwotę do 7 dolarów, to z karty ściągało jedno pociągnięcie i musiałem dopłacić pół dolara. Na kolację chodziłem zwykle ze znajomymi do jednej stołówki, gdzie za jedno pociągnięcie kartą można było zjeść ile się chciało.
To, że na basenie czujesz się jak ryba w wodzie, to wiadomo. A jak jest z nauką?
- W Stanach Zjednoczonych dużo uwagi przywiązuje się do zadań domowych. W „domu nauki” mogłem się skupić. Korzystałem tam także ze wsparcia czterech korepetytorów. Opłaciło się, bo w pierwszym semestrze miałem najwyższą z możliwych średnich jakie można było uzyskać. Na polskich studiach pierwszy semestr jest najcięższy, gdyż chce się wyeliminować najsłabszych. W Stanach studenci chcą się uczyć, ale też płacą za studia bardzo duże pieniądze. W związku z tym studenci nie są chętnie eliminowani. Posiadam 100-procentowe stypendium. Gdyby było o 25 procent niższe, to nie byłbym w stanie tam funkcjonować.
Mieszkasz w akademiku czy coś wynajmujesz?
- Przez pierwsze pół roku mieszkałem w akademiku. Na szczęście przyjechałem w grudniu i spędziłem tam tylko pół roku. Teraz już jestem traktowany jako starszy rocznik i wynajmuję ze znajomymi mieszkanie na osiedlu.
Nie żałujesz przeprowadzki za ocean?
- Zdecydowanie nie żałuję. Trafiła mi się okazja, którą trzeba wykorzystać. Nie każdy ma możliwość wylotu do Stanów Zjednoczonych, a do tego ludzie ciebie wspierają i wykładają duże pieniądze. Nawet jeśli, odpukać, coś nie wyjdzie - będę chciał wrócić czy skończyć z pływaniem - zawsze będę mógł wrócić i zacząć studiować w Polsce.
Co przed Tobą?
- Do Stanów Zjednoczonych wracam w połowie lipca. Tam oprócz treningów będę się uczył. Oprócz semestrów wiosennych i jesiennych na studiach są jeszcze dwa semestry letnie, które trwają po 5 tygodni. Nie są obowiązkowe, ale nie chcę się rozleniwiać. W tym czasie można wziąć jedno bądź dwa przedmioty. Ja wybrałem socjologię. Dzięki temu jak zaliczę jesienią mi odejdzie i będę miał więcej swobody. Jesienny semestr rozpocznę w połowie sierpnia. Jeśli chodzi o sport będę szykował się bezpośrednio pod wywalczenie kwalifikacji na olimpiadę. Muszę uzgodnić z trenerem czy szykować się na kwalifikacje do mistrzostw Europy i tam powalczyć o wywalczenie promocji, czy trenować ciężko cały rok i dopiero w lecie powalczyć na mistrzostwach Polski.
Dzięki za rozmowę.
Kilka słów o Rafale.
- Jeśli chodzi o charakter i podejście do treningów nic się nie zmieniło. Rafał tak jak wcześniej jest nadal bardzo ambitny. Jednak zauważyłem, ze przytłoczyło go kilka mikrocykli podczas trenowania w Stanach Zjednoczonych. Raz miał mocne treningi po to by wystartować na uniwersjadzie, później miał więcej luzu i później znów na ostro. Przełożyło się to na nasze mistrzostwa kraju. Liczyłem, że popłynie nieco lepiej i zrobi minima na uniwersjadę. Zabrakło kilku sekund do kwalifikacji. Ale oprócz ciężkich treningów swoje z pewnością zrobiła też zmiana klimatu. Na letnie mistrzostwa przyleciał do nas tydzień przed imprezą. Teraz naszym głównym celem jest przygotowanie i wywalczenie kwalifikacji na olimpiadę. Czekam na Zimowe Mistrzostwa Polski,w których Rafał będzie nas reprezentował. - Adam Musiał, trener UKS Orka Lubań.
Napisz komentarz
Komentarze