Dlaczego karate i jak to się zaczęło?
Wszystko zaczęło się w latach 80-tych, a więc film „Wejście smoka” no i Bruce Lee. Wszyscy oszaleli na jego punkcie, a ja zafascynowałem się sztukami walki. Pewnie gdyby w naszym rejonie były inne możliwości to trenowałbym coś innego. Tak naprawdę w 86 roku pojechałem na wycieczkę na Chojnik, a po drodze, w Jeleniej Górze na ulicy 1-go Maja zobaczyłem gablotę z plakatem karate kyokushin. I to mnie tak zaintrygowało, że szkołę średnią znalazłem sobie już w Jeleniej Górze. Żeby wydostać się z Lubania zrobiłem taką delikatną intrygę i w ten sposób rozpocząłem naukę w Zespole Szkół Elektronicznych. Tam zaczęła się moja przygoda z karate. Wtedy w Jeleniej Górze działały dwie sekcje, więc poszedłem na obie i wybrałem sekcję karate shotokan, bo uznałem, że tam byli lepsi instruktorzy. I tak trwa to już 27 lat.
Sukces w Nicei to ukoronowanie kariery czy dopiero początek?
Jadąc do Nicei zakładałem koniec kariery zawodniczej i raczej skłaniałem się ku tej trenerskiej. No ale w miarę jedzenia apetyt rośnie, mam jeszcze wyzwania na przyszły rok. Sukces uskrzydla, sam czuję, że ta forma rośnie, a doświadczenie jakie mam daje mi przewagę nad młodszymi zawodnikami, potrafię wyczekać i wejść w odpowiednim momencie. Więc jeszcze troszeczkę powalczę.
Jaka jest średnia wieku na zawodach rangi światowej?
Średnia jest różna, ja mam teraz 44 lata, mało kto startuje w tym wieku w kategoriach open. W większości zawodnicy startujący mieszczą się w przedziale 25-30 lat. Jestem od nich trochę starszy i z kategorii open już czas się wycofać, na dobrych zawodach World Karate Federation walki są ostre, tam przyjeżdżają prawdziwi wymiatacze, a zdrowie ma się tylko jedno. Na większych imprezach nikt za darmo medalu nie da i wraca się zwykle poobijanym, a nawet niejednokrotnie kontuzjowanym. Ale jest nowy kierunek. Od roku czasu w Polsce jest klasa Masters 35+, w Europie istniała dużo wcześniej, a w Polsce była tak jakby zapomniana. Dzisiaj jest progres, powstała kadra narodowa, do której zresztą zostałem powołany. Jest nas 42 takich zapaleńców i okazuje się, że gdzie nie pojedziemy tam wymiatamy. W tej klasie jest mnóstwo zawodów i to dla mnie nowa alternatywa i tu będę startował.
Jak pogodzić karierę sportową, pracę zawodową i rodzinę?
Nieraz jest ciężko, jestem gościem w domu. Dzisiaj jest mi już łatwiej, mam pięciu instruktorów, więc prowadzenie klubu nie spoczywa już tylko na mnie i powoli się wycofuję. Trzy dni w tygodniu trenuję, a resztę czasu staram się zajmować domem. Przez lata było tak, że pięć dni w tygodniu prowadziłem treningi i szczęściem było jak miałem tylko jeden trening dziennie i wracałem około 19-tej. Trzeba zdawać sobie sprawę, że jak zaczynam trening o 16 to kończę o 21 czy 22, można być zmęczonym.
Kto jest współautorem Pana sukcesów, kto motywuje i wspiera?
Mój potencjał dostrzegł obecny wiceprezes Polskiego Związku Karate Janusz Piepiora. Do dnia dzisiejszego mamy dobre relacje, zawsze mnie wspierał i właściwie był mi jak drugi ojciec. Jeżeli chodzi o moją edukację to właśnie on mnie namawiał, motywował i edukował, i do końca życia będę mu za to wdzięczny. Przychodziły momenty, gdzie sobie myślałem: mam już pierwszego czy drugiego dana i już mi starczy, i on wtedy mówił : Jacek idź do przodu, zdobywaj, walcz. Nie ograniczał się tylko do karate, namówił mnie też na studia i dziś mam za sobą już trzy uczelnie.
Jakie są ciemne strony tego sportu, pewnie nie zawsze jest z górki?
Podobnie jak w futbolu i w tej dyscyplinie są aktorzy, którzy udają. Miałem kilka takich walk. Na dużych zawodach, kiedy byłem w strefie medalowej, trafiłem na takich właśnie aktorów. W 2011 roku kiedy zdobyłem brąz walczyłem z Finem, który takie triki stosował. Najpierw dwa razy udał trafienie poniżej pasa, za które dostałem punkty karne, a później markował zbyt mocne trafienie w głowę. W WKF są zasady, że uderzenia na głowę nie mogą być zadawane z całym impetem, w związku z tym zostałem zdyskwalifikowany. Mogłem wtedy zdobyć złoto, tym bardziej, że na filmach, które analizowałem po walce wyraźnie było widać, że udawał. Dlatego często wracałem sfrustrowany. Działo się tak bo zabrakło doświadczenia w zawodach tej rangi. Jak się okazało czym innym są walki na zgrupowaniach a czym innym walki o medale. Na szczęście dziś to się już zmieniło i na zawodach większej rangi są sędziowie techniczni, którzy korzystają z zapisów wideo.
Lepiej być zawodnikiem czy trenerem? Pan łączy obie te funkcje.
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, od lat dzielę obie te funkcje i w obu czuję się dobrze. Choć przyzwyczaiłem się do tego, że jestem trenerem - jednak trwa to już 26 lat - to czasem mi się marzy potrenować pod czyimś okiem. Bardzo dużo radości sprawia mi trenowanie dzieciaków, jak widać te efekty u nich, jak się rozwijają, później jak zdobywają medale. To ogromna satysfakcja, po pierwsze, że stworzyłem komuś warunki, a po drugie, że na tyle go nauczyłem, że medale należą do niego. To ogromna duma i satysfakcja, mam takich fighterów dosyć wielu. Wyniki cieszą, ale nie jest do końca tak różowo. Mankamentem jest duża rotacja w klubie, to jest trudny sport, nieraz po czterech, pięciu latach treningu, w wieku dojrzewania tracimy zawodników.
Wiadomo, że nic nie obejdzie się bez pieniędzy, finansuje się Pan sam, czy może liczyć na wsparcie Związku Karate, sponsorów itp. ?
Karate się zmienia. Do tej pory Związek tylko bierze od nas pieniądze i niestety nie idzie to w drugą stronę. Jeżeli karate wejdzie jako dyscyplina olimpijska, co jest mocno prawdopodobne, to pójdą na to środki. Polska ma dobrych fighterów w mieszanych sztukach walki, nie mamy ligi zawodowej i jako amatorzy na wszystko sami musimy zorganizować fundusze. Nie raz staję na głowie żeby to pospinać, często rodzice partycypują w kosztach, żeby zawodnicy mogli startować, wiadomo nie każdego na to stać, ale staramy się sobie jakoś radzić. Jeszcze dziesięć lat temu razem z drugim instruktorem składaliśmy się żeby kupić zawodnikom kimona, prosiliśmy o wsparcie znajomych. Na dzień dzisiejszy wygląda to trochę inaczej, mamy wyniki, którymi możemy się pochwalić więc łatwiej nam o wsparcie gmin, zwracamy się o dotacje też do innych instytucji. Ostatnio udało nam się pozyskać środki od Marszałka i mamy nową matę. Sama mata kosztowała 16 tysięcy złotych, więc widać, że potrzeby są spore, a na zawody przecież trzeba dojechać itd.
Jakie są Pana plany na przyszłość?
Przyszłość to przede wszystkim rozwój klubu, teraz jest pięć sekcji: Świeradów-Zdrój, dwie w Pisarzowicach, Zgorzelec i sekcja dla dorosłych. Być może powstanie sekcja samoobrony i sekcja dla seniora. Po tych wszystkich latach mam fajne zaplecze instruktorskie, a to podstawa dla rozwoju klubu. Chcę młodym instruktorom dać możliwość podjęcia pracy w klubie, mają doskonałe przygotowanie merytoryczne i praktyczne.
A poza klubem?
W tym roku zdałem na piątego dana i myślę, że jak zdrowie pozwoli to jeszcze za pięć lat na szóstego dana się zmobilizuję.
Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.
Napisz komentarz
Komentarze