Takie życie nie musi kosztować
- W kieszeni na każdy dzień mam 3 dolary, czyli około 11 zł. – mówi Janusz River. Jak tłumaczy, nie jest to trudne, bo wszędzie jest gościnnie przyjmowany i nie ma problemu z ciepłymi posiłkami. Pięciomiesięczny pobyt na Filipinach kosztował go 285 dolarów, w Rosji w takim samym czasie wydał 150 dolarów. Wie dokładnie, bo wszystko notuje w zeszycie: ile i gdzie zapłacił, co zjadł, ile godzin spał, jaka była temperatura, do tego jakieś luźne uwagi. Takich zeszytów uzbierało się sporo, bo od 2000 roku Janusz River odwiedził 150 krajów. Najpierw zwiedził Wyspy Kanaryjskie, później w ciągu 2 lat przejechał Europę. Był też m.in. w Meksyku, Singapurze i Indiach.
Również sprzęt, którym porusza się podróżnik nie należy do najdroższych. Kosztował sto dolarów. – Podobne widywałem w mojej podróży po Afryce, w małych wioskach. Na sprzęt nie mogę narzekać. Przez całe 15 lat rower ma tą samą ramę. Do tego ani razu nie „złapałem gumy”. Wydaje się to niemożliwe, ale tak naprawdę było. To zasługa specjalnych opon, które przebić można tylko nożem. – tłumaczy podróżnik.
Śpi tylko na ziemi
Janusz River w swoich wyprawach zawsze trzyma się kilku podstawowych zasad: - Podróżuję tylko ze śpiworem. Bez namiotu. Za poduszkę służy mi łokieć. Śpię zazwyczaj pod gołym niebem, choć w Polsce raczej mi na to nie pozwalają. Wczoraj byłem przejazdem w Lubaniu. Od władz miasta otrzymałem nocleg w najlepszym lubańskim hotelu, ale i tak spałem na ziemi. Od 15 lat nie spałem w łóżku, więc chyba bym nie dał rady. – opowiada podróżnik.
To warunki, które na trasie wyprawy byłyby ze strony Janusza Rivera wyjątkową ekstrawagancją. - Kiedy podróżuję na nocleg wybieram albo puste domy, albo cmentarze. Tam najbezpieczniej, bo na całym świecie ludzie boją się chodzić nocą na groby. Nie muszę się więc martwić, że ktoś ukradnie mi moje rzeczy. Póki co spałem na minimum 500 cmentarzach. – mówi.
Przygoda przyszła nagle
Janusz Strzelecki urodził się w Kaliszu, a wychował w Gdyni. W latach 70-tych przeniósł się do Włoch i zmienił nazwisko na River, bo to rodzime było dla lokalnych zbyt trudne do wymówienia. Pracował w branży artystycznej. Największym sukcesem okazała się dla pana Janusza „Frontiera" – piosenka śpiewana przez duet: Halinę Benedyk i Marco Antonelli, do której słowa napisał właśnie on. - W 1984 r. na festiwalu w Sopocie „Frontiera" zdobyła nagrodę publiczności, śpiewała ją cała Polska - wspomina.
Zmienić swoje życie postanowił nagle – w sylwestra, kiedy zmieniało się milenium. W 2000 roku przeglądając gazety natrafił na artykuł o mężczyźnie, który przemierzał świat na rowerze. Choć na jednośladzie nie jeździł od lat postanowił, że przemierzy na dwóch kółkach cały świat – jako pierwszy. Już następnego dnia z rowerem pod pachą kierował się promem w kierunku Wysp Kanaryjskich. I tak przez 15 lat.
Historii tyle, że starczyłoby na kilka osób
Pan Janusz nie lubi pytań o swoje przygody albo ciekawe historie z drogi. Jak tłumaczy dzieją się codziennie i trudno je wszystkie spamiętać. Opowiada, że w czasie podróży po Afryce na porządku dziennym były spotkania z dzikimi zwierzętami. Na swoich trasach unika bowiem asfaltowych dróg i szlaków turystycznych. Woli to prawdziwie życie, które toczy się w małych wioskach, w których zobaczyć można jak naprawdę wygląda dany kraj. To jednak czasami sprawiało, że znajdował się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Jak w Birmie, kiedy spotkał uzbrojonych rebeliantów. Albo w Meksyku, gdzie obudził się rano otoczony zgrają bandytów. Gdy dowiedzieli się kim jest, dali mu 100 dolarów na dalszą trasę.
Trasa dookoła Polski
- Czemu ja, urodzony w Polsce, podróżujący po całym świecie, nigdy nie przejechałem przez swoją ojczyznę – o to zapytali mnie dziennikarze. – mówi Janusz River. - Przekonali mnie i w czerwcu wyruszyłem z Gdańska. Od tamtej pory jadę.
Planował objechać kraj wzdłuż granic w 150 dni. Od startu z Gdańska minęły prawie cztery miesiące, a cyklista przejeżdża dopiero przez czwarte województwo. – Plan spalił na panewce. Wszędzie, codziennie spotykam dzieci w szkołach – dwa, trzy, a nawet cztery razy dziennie. Zainteresowanie jest tak duże, że już wiem, że się nie wyrobię. Na koniec października miałem być już z powrotem. – tłumaczy. To właśnie w ramach podróży po kraju odwiedził Szkołę Podstawową im. Emilii Plater w Platerówce. Spotkał się także z przedszkolakami. Dzieciom sam nie opowiada zbyt dużo. O wiele bardziej lubi odpowiadać na ich pytania. – Oni najlepiej wiedzą co ich interesuje. Zobaczy Pan, że po spotkaniu nie będzie Pan już miał o co pytać. – zapowiadał. Młodzi stanęli na wysokości zadania, a po spotkaniu chętnie ustawiali się w kolejkach po autografy. Okazja była wyjątkowa, bo prawdopodobnie nie będzie już takiej możliwości, aby spotkać pana Janusza.
- Podróż po kraju póki co zakończę na Dolnym Śląsku. Wyruszam teraz w podróż po Arabii Saudyjskiej, Jordanii i Jemenie. Wrócę w kwietniu i będę przejazd po kraju kontynuował do października przyszłego roku. Później do Polski już raczej nie zawitam. – zapowiada.
Nie może przestać jeździć
Początkowo koniec wędrówki zaplanował na 2008 rok. W Pekinie podczas igrzysk olimpijskich, po przejechaniu 100 tysięcy kilometrów i zobaczeniu około 100 państw, miał swoją przygodę zakończyć. Plan zrealizował połowicznie, bo do Chin dotarł, ale swojego stylu życia nie porzucił. Postanowił, że ostatnią wielką wyprawę chce zakończyć na olimpiadzie w Rio de Janeiro w 2016 r. 80 lat to ten wiek, w którym jest gotowy odpuścić - zapewniał jeszcze kilka lat temu. Teraz koniec swoich wypraw znów przekłada. Rower planuje porzucić w 2024 roku na otwarciu Igrzysk Olimpijskich w Rzymie – mieście, z którego podróż zaczął. Czy tak się stanie? Kolejnych, dużych imprez sportowych z pewnością nie zabraknie, więc Pan Janusz jeździć będzie dopóki starczy mu sił. Na każdym kroku podkreśla bowiem, że nie wyobraża sobie śmierci w łóżku albo przed telewizorem, bo przecież o wiele lepiej zginąć na rowerze, choćby w paszczy lwa.
Napisz komentarz
Komentarze