Pięć komórek tabeli zaznaczonych na szaro odpowiada pięciu mandatom, które były do przydzielenia w okręgu (dwa otrzymała lista PSL, dwa lista PO, jeden lista PiS). Gdyby okręg był sześciomandatowy, dodatkowy mandat trafiłby do listy lokalnej nr 2. Gdyby okręg był siedmiomandatowy, trzeci mandat zdobyłaby lista PO.
Warto zwrócić uwagę na to, że w analizowanym okręgu mandaty otrzymały tylko trzy listy. Komitety lokalne nr 1 i nr 2 nie dostały ani jednego mandatu, mimo że uzyskały odpowiednio 9% i 13% głosów w okręgu. To zjawisko typowe w okręgach, w których do podziału jest niewielka liczba mandatów – przekroczenie ustawowego progu wyborczego nie wystarcza, żeby zdobyć mandat radnego, bo poparcie jest mniejsze niż tzw. naturalny próg wyborczy. Generalnie, im mniejszy okręg wyborczy, tym wyższy naturalny próg wyborczy. Naturalnego progu wyborczego nie da się obliczyć dokładnie – jego wysokość zależy bowiem od rozkładu poparcia między konkurujące ze sobą listy. W studiach wyborczych przyjmuje się jednak, że przeciętny próg wyborczy w okręgu N-mandatowym wynosi około 75% / (N+1). Oznacza to, że np. w najmniejszych trzymandatowych okręgach przeciętny próg naturalny to prawie 19%, choć w skrajnej sytuacji nawet niemal 25% głosów w okręgu może nie przynieść liście mandatu. Również w okręgach dziesięciomandatowych, największych stosowanych w wyborach samorządowych, przeciętny próg naturalny jest wyraźnie wyższy od ustawowego. Wartości przeciętnych naturalnych progów wyborczych przedstawia poniższy wykres.
Widać z tego wyraźnie, że w systemie proporcjonalnym niezwykle ważnym parametrem jest wielkość okręgów wyborczych. Zmniejszanie tej wielkości wpływa na obniżenie szans ugrupowań o słabszym poparciu (chyba że jest ono wyraźnie skoncentrowane w jednym z okręgów wyborczych). Z kolei zwiększanie okręgów sprzyja silniejszej proporcjonalności – czyli większemu podobieństwu między rozkładem mandatów a rozkładem głosów wyborców.
Podział mandatów pomiędzy listy nie kończy procedury. W polskim wariancie systemu proporcjonalnego każdy wyborca jest zobowiązany oddać głos preferencyjny – tzn. wskazać jednego spośród kandydatów na liście, co zwiększa jego szanse na otrzymanie mandatu. Wielu wyborców głosuje na „jedynkę”, zgadzając się z preferencją komitetu wyborczego, który przed głosowaniem zdecydował o kolejności kandydatów na liście. Część jednak decyduje się wskazywać kandydatów z dalszych miejsc i przyczynia się w ten sposób do modyfikacji kolejności kandydatów na liście. Ta kolejność kandydatów – ustalona nie według pozycji zajmowanych na liście, ale według liczby zdobytych głosów preferencyjnych – jest podstawą przydziału mandatów konkretnym kandydatom. Ilustruje to przykład listy PO z analizowanego już okręgu nr 1 w wyborach do rady powiatu białostockiego w 2014 r.:
1 | KOZŁOWSKI | Michał | 602 |
2 | ŁUKSZA | Jan | 527 |
3 | GRYCUK | Anna | 683 |
4 | SIEMIENIUK | Eugeniusz | 598 |
5 | WAKULIŃSKA | Anna Grażyna | 139 |
6 | JURCZUK | Adam | 160 |
7 | SEWESTIAN | Janina | 24 |
8 | GRYKO | Mirosław | 283 |
9 | RÓŻALSKA | Janina | 55 |
Dwa mandaty przydzielone liście okręgowej PO otrzymali kandydaci nr 1 i nr 3. Gdyby lista zdobyła tylko jeden mandat, dostałaby go kandydatka nr 3. Gdyby lista zdobyła trzy mandaty, wśród radnych znalazłby się jeszcze kandydat z pozycji nr 4 – a nie z wyższej pozycji nr 2.
Ten sposób rozdziału mandatów pomiędzy listy, a potem – pomiędzy kandydatów ma liczne konsekwencje. W wyborach proporcjonalnych komitety wyborcze kontrolują, kto startuje i ustawiają kolejność kandydatów, aby dać wyborcom wyraźne wskazówki. Wyborcy mogą jednak te wskazówki ignorować. Badania pokazują, że około 25-30% mandatów radnych zdobywają kandydaci z niższych miejsc, promowani dzięki głosom wyborców. Takie „przetasowania” rzadko dotyczą kandydatów z pierwszych miejsc, niemniej jednak nawet prominentni kandydaci zajmujący ważne stanowiska w swoich organizacjach (np. w lokalnych oddziałach partii) muszą prowadzić kampanię wyborczą i zabiegać o głosy. Dobre miejsce na liście nie jest gwarancją mandatu.
Badania pokazują, że w wyborach samorządowych odbywających się w ramach systemu proporcjonalnego wyraźnie więcej niż połowa głosów wyborców pada na kandydatów, którzy ostatecznie nie dostają mandatu. System szanuje preferencje „partyjne” (dla konkretnych list), ale w dużo mniejszym stopniu jest w stanie uszanować preferencje personalne (dla konkretnych kandydatów).
System proporcjonalny nie jest aż tak proporcjonalny, jak wskazywałaby na to jego nazwa. Nie jest też aż tak spersonalizowany, jak to sugeruje obowiązek wskazania konkretnego kandydata.
Przygotował:
Adam Gendźwiłł – doktor socjologii, adiunkt w Zakładzie Rozwoju i Polityki Lokalnej Wydziału Geografii Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert Fundacji Batorego. Specjalizuje się w badaniach demokracji lokalnej, polityki samorządowej, partii politycznych i systemów wyborczych, a także w metodologii badań społecznych.
Napisz komentarz
Komentarze