Poznałem Witka w 1969 r. gdy z przyjaciółmi – zawziętymi lubańskimi rock-fanami – dawaliśmy upust swojej pasji w Klubie Piosenki AWAM (AW-angarda – AM-bitni) przy lubańskim Międzyzakładowym Domu Kultury. M.in. wydawaliśmy comiesięczny biuletyn (10-12 stron A4, nakład – 350 egz.).
Z zachodnich pism muzycznych (New Musical Express, Down Beat, Billboard) Zmarły robił nam reprodukcje zdjęć solistów i zespołów rockowych, które po 3-4 sztuki formatu A5 dołączaliśmy do naszego wydawnictwa.
Gdy ktoś z naszej paczki powiedział: „Mistrz” - wszyscyśmy wiedzieli, o kogo chodzi…
Z talentów fotograficznych Witka korzystałem też prywatnie. Był z aparatem na moim weselu. Mogę chyba powiedzieć, że i przez kilka lat miałem w Nim „domowego fotografa”. Kilka razy gościłem Go na sesjach utrwalających na kliszach moją rodzinę.
Moje dzieci bardzo Witka lubiły.
Pozostała mi po Nim i inna pamiątka – duża reprodukcja nastrojowego kolażu poświęconego słynnemu kompozytorowi i muzykowi jazzowemu, Krzysztofowi Komedzie.
Widocznie jakoś zasłużyłem na Jego zaufanie, bo kiedyś, w wielkiej dyskrecji, pokazał mi całą serię znakomitych artystycznych fotografii pewnej Lubanianki, obiektu Jego - jak wyczuwałem - niespełnionego uczucia.
Zaprezentował też mi kiedyś kolekcję wyjątkowej urody widoków podlubańskich pejzaży.
Wielka, wielka strata dla historii lubańskiej kultury, że te fotograficzne perełki gdzieś poginęły…
W 1982 r., na moją prośbę, udokumentował na kliszy uroczystość poświęcenia placu pod budowę świątyni na lubańskim Osiedlu Piastów.
Witek, znakomity artysta-fotograf, był absolutnie niezaradny życiowo. Po utracie etatu w domu kultury trochę dorabiał naprawiając aparaty fotograficzne, łapał coraz rzadsze drobne zlecenia.
Przez ostatnie lubańskie lata wegetował w klitce na poddaszu przy Kopernika. Bez światła, z wodą na korytarzu. Po prostu nie radził sobie.
I On, tak ufny wobec świata, bywał też ofiarą ludzi złej woli. Kiedyś siłą wrobiono Go w przestępstwo (wyrok i kryminał). Kilka razy Go okradziono (Jego!, z czego?!), nawet pobito.
Ale miał też szczęście poznać ludzkie dobro. Znam kilka osób, które często wyciągały do Niego pomocną dłoń (znam ich skromność, więc nie czuję się upoważniony do podawania nazwisk). Choć, trzeba też stwierdzić, że miał i taką cechę charakteru, iż czasem trudno było mu pomóc…
Dobre osoby spotkał też w lubańskim MOPS-ie, dzięki którego godnym najwyższego uznania staraniom, kilka ostatnich lat spędził w stacjonarnym Domu Pomocy Społecznej „Ostoja” w Zgorzelcu. Miał tam wreszcie doskonałe warunki życiowe: ciepłe lokum, doskonałe wyżywienie, stałą opiekę lekarską, rehabilitację, troskliwą pieczę profesjonalnego personelu, liczne zajęcia środowiskowe, rodzinną atmosferę.
Z Tadkiem Dumą i Andrzejem Raabem staraliśmy się odwiedzać tam Witka przynajmniej dwa razy w roku, szczególnie w okolicach świąt. Bardzo się cieszył z tych spotkań i długich z nami rozmów.
Odwiedzał Go też w Zgorzelcu inny wieloletni lubański przyjaciel, Jerzy Gil (Jurek do końca regularnie, bezpłatnie strzygł Witka w zakładzie w Rynku).
Podczas wizyt u Niego widzieliśmy, jak jest ogólnie lubiany przez współpensjonariuszy. Za każdymi odwiedzinami co chwila ktoś do nas - ciekaw gości - zaglądał,. Szczególnie panie. Nawet żartowaliśmy, że koleżanki Witka chyba są o niego zazdrosne i sprawdzają, czy ich ulubieńca nie odwiedzają aby „jakieś obce baby”…
Zawsze chwalił się przed nami licznymi medalami i dyplomami sportowymi i artystycznymi zdobytymi podczas rywalizacji między podobnymi placówkami.
Z dumą pokazywał nam wykonane w „Ostoi” prace plastyczne.
Za każdym razem z rozbawieniem powtarzał historię swojego udziału na moim weselu oraz „wypominał” mi moje niegdysiejsze comiesięczne akcje ścigania Go w sprawie reprodukcji do Biuletynu AWAM-u (zawsze był problem z Kobzikową terminowością, więc w miejscach, które zwykł odwiedzać zostawiałem po prostu wystawione na Niego „listy gończe”. Obowiązkowo z dopiskiem: „poszukiwany żywy lub martwy”).
Pod koniec każdego spotkania nieodmiennie prosił, byśmy po powrocie do Lubania przekazywali Jego serdeczne podziękowania i pozdrowienie lubańskiemu MOPS-owi, a szczególnie Marioli Krystkiewicz która – jak rozumieliśmy – okazała Mu szczególną pomoc w Jego tragicznej sytuacji życiowej.
Gdy dowiedziałem się o śmierci Witka, zastanawiałem się, kogo winienem o tym powiadomić. Na pewno Wieśka Schabowskiego, który zawsze niezwykle ciepło mówił mi o Witku i z którym, jak fotograf z fotografem, przez lata współpracował. Oczywiście – Panią Mariolę z MOPS-u. Moich przyjaciół z AWAM-u. Tadek Duma do mnie zadzwonił z tą smutną wiadomością, ja z miejsca do Andrzeja Raaba.
Pewnie są i inni, których nie znam.
Ale przy tym rachunku miałem wrażenie, iż zrobiło się jakby puściej. Coraz mniej osób Go pamięta. Może tak to jest. Tyle lat, tak dawno. I tylu już odeszło.
Witku, spoczywaj w pokoju...
Zdzich Bykowski
Napisz komentarz
Komentarze