Każda miejscowość ma swoją historię. Kronikarskie zapiski stanowią nieocenione źródło wydarzeń, którymi niegdyś żyli mieszkańcy. Przełomowe momenty, ważne osobistości, uroczystości miejskie, sprawy urzędowe. Jednak zawsze w przestrzeni miejskiej pojawia się druga strona rzeczywistości. Ta bardziej tajemnicza, niewiarygodna i trudna do zdefiniowana. Nie znajdziemy jej w oficjalnych dokumentach. To podania przekazywane z ust do ust, to sprawy jakich pełno w twórczości miejscowych artystów, to materia nieco innej treści - nie zawsze udokumentowana, ale obecna i pełniąca istotną rolę w życiu mieszkańców. Lubań, tak jak każde miasto pełne jest legend i tajemnic. Mówiąc o zabytkach miejskich i historii nie sposób pominąć tej drugiej, niematerialnej strony rzeczywistości. Te niesamowite historie przyciągają uwagę słuchaczy znacznie bardziej od wieku obiektów, typów architektury czy innych ramowych wiadomości. Może dlatego, że lubimy poczuć dreszczyk emocji, a może dlatego, że legendy mają to do siebie, że żyją mimo upływu czasu. Co więcej z biegiem lat nie tracą na atrakcyjności, a wręcz przeciwnie, stają się jeszcze bardziej mroczne i intrygujące.
W Lubaniu najstarsze, bo sięgające początków XV wieku są legendy z najazdów husyckich. W historii miasta mocny akcent pozostawili husyci napadając na Lubań w 1427 r. Właśnie wówczas nieistniejący już Kościół Trójcy Świętej był świadkiem krwawej rzezi na mieszczanach. Kiedy Czesi wtargnęli do miasta rozgorzały walki na wąskich uliczkach grodu. Lubanianie walczyli z nimi bezpośrednio w granicach miasta. W zasadzie był to mord, a nie walka. Chaotyczne stawianie oporu zakończyło się klęską. Historyczne przekazy mówią, że ówczesny proboszcz Jeremiasz Groll wzywał lubańskich mieszczan z okien Wieży Trynitarskiej do oporu przeciwko zwolennikom husytyzmu. Ci z kolei dostrzegli wojowniczego księdza. Ściągnęli go z wieży, przywiązali do czterech koni i puścili ulicą Kościelną w stronę rynku. Właśnie w tej uliczce pierwszy męczennik Lubania został rozerwany na cztery części. Następnie w kościele schronili się starcy, kobiety i dzieci. Mieszkańcy liczyli na to, że świątynia powstrzyma husytów. Tak się nie stało. Wtargnęli oni do środka i rozpoczęła się rzeź. Zabili wszystkich. Podczas całego zajścia w tle śpiewał chór chłopięcy pieśń łacińską. Na koniec zginęli chórzyści. Całe makabryczne wydarzenie przeżył tylko jeden chłopiec, postać wiarygodna, bo potwierdzona źródłami historycznymi. Przeżył, ponieważ został przygnieciony ciałem innej osoby. Podobno krew, która zebrała się na ołtarzu została przez niego zebrana do naczynia i umieszczona na tyłach ołtarza - przechowywana jako pamiątka tragicznych chwil. Christoph Wiesner (1566-1627), burmistrz Lubania i kronikarz podał, że jako dziecko widział na ołtarzu dwa naczynia wypełnione zakrzepniętą krwią. Dzbany widziane jeszcze w XVII w. zostały jednak skradzione. Stąd Wieża Trynitarska jest uznawana za obiekt symbolizujący heroiczną historię Lubania oraz symbol patriotyzmu lubanian. Zwolennicy Jana Husa po raz kolejny odwiedzili miasto w latach 30. XV wieku. Tym razem udało im się zdobyć (jako jedynym w historii Lubania) potężny gmach Wieży Brackiej. Wykazali się przy tym niesamowitym sprytem, ponieważ wpadli na niezwykły pomysł. Po zdobyciu klasztoru franciszkanów lubanianie wiedzieli, ze ich losy są policzone. Grupa desperatów z Bernardem von Üchtritzem na czele schroniła się w Wieży Brackiej. Husyci w odwecie zrobili pod wieżą podkop, w którym umieścili materiały łatwopalne, a następnie je podpalili. Wieża zadziałała jak komin, wypełniła się dymem, a schronieni w niej lubanianie skapitulowali trafiając następnie do niewoli.
Opowieściami nieco innej treści raczył mieszkańców Lubania zarządca Domu pod Okrętem, który przejął budynek po jego pierwotnym właścicielu, bogatym kupcu niemieckim. Johan Friedrich Rost starał się utrzymać kupiecki charakter budynku i zachęcał lubanian do odwiedzania swoich progów. Stworzył namiastkę muzeum, a jednocześnie oprowadzając opowiadał legendy. Mówił o podziemnych schadzkach, ruchomych naściennych grafikach czy ukrytym skarbie. W podziemiach Domu pod Okrętem krzyżowały się dwa tunele, które biegły w stronę klasztorów. W średniowieczu w tym miejscu spotykali się franciszkanie z magdalenkami. Gdy mieszkańcy się o tym dowiedzieli, podczas jednej z tych schadzek zamurowali nieszczęśników w pomieszczeniu, a ci w rezultacie umarli tam z głodu. Po tym wydarzeniu przez długi czas ich zbłąkane dusze straszyły ludzi przebywających w Domu pod Okrętem i w jego piwnicach. Dusze cichły, kiedy się pojawiał Szary Człowiek - hit turystyczny przedwojennego Lubania. Rost przygotował w piwnicy „instalację artystyczną” na ten temat i pokazywał ją zwiedzającym, żeby podkręcać atmosferę. Stworzono coś w rodzaju miejscowego horroru. Dodatkowo w XVIII wieku na kilku wewnętrznych ścianach budynku znajdowały się malowidła/polichromie przedstawiające postacie w skali 1:1, które od czasu do czasu przemieszczały się po ścianach, wydając przy tym przerażający ryk. Mimo, że kilkakrotnie zdrapywano ze ściany te wizerunki, one pojawiały się ponownie. Barokowy budynek może się również poszczycić legendą dotyczącą skarbu „kobyły”. Mówi ona, że 13 minut przed północą w każdą noc sylwestrową z okrągłego okna w ścianie szczytowej obiektu pojawia się łeb kobyły. Jeśli ktoś dostrzeże miejsce, na które ona patrzy, to będzie wiedział, gdzie jest zakopany ogromny skarb. Warto również zaznaczyć, że właśnie w Domu pod Okrętem odnaleziono pierwsze pochówki popłodowe, o czym można przeczytać tutaj. Lubańską historię wypełnia dużo więcej legend i opowiastek, a żeby je poznać zachęcamy do kontaktu z lokalnymi przewodnikami, a przede wszystkim do odwiedzenia grodu nad Kwisą.
Napisz komentarz
Komentarze