Okazuje się, że amatorów biegów z przeszkodami wcale nie ma tak mało. Organizowane zawody potrafią zgromadzić tysiące uczestników, gotowych na maksymalny wycisk. Biegi z przeszkodami wzorowane są na wojskowych treningach. Na trasie biegu zależnie od trudności znajduje się od kilku do kilkudziesięciu przeszkód. Organizatorzy prześcigają się w pomysłach jak uprzykrzyć życie uczestnikom.
- Standardem jest sytuacja, kiedy zaraz po starcie przeskakujesz dwa płotki i dostajesz od strażaków strumieniem wody prosto w twarz. Dalej biegniesz już mokry, a to dopiero początek – mówi nam Paweł Liput z Jałowca koło Lubania, którego wpis na jednym z portali społecznościowych zainspirował nas do zadania postawionego na początku pytania. Dlaczego?
Oprócz kilkunastu kilometrów biegu na torze czekają przeprawy linowe nad bagnem, przeprawy wpław, bieg z obciążeniem, przeskakiwanie kilkumetrowych ścianek, pokonywanie linowych sieci, przewracanie potężnych opon czy czołganie się pod zasiekami. Są przeszkody, do których pokonania nie potrzeba wiele siły, „wystarczy„ zanurkować pod belką w kontenerze wypełnionym lodem czy przebiec przez gąszcz zwisających kabli podpiętych do elektrycznego pastucha. Na trasie czekają też, tak zwane przeszkody mentalne. Po 10 km walki ze sobą samym, proste 2+2 nie zawsze równa się 4. Inny rodzaj przeszkody to zapamiętanie na początku biegu ciągu znaków składającego się z liter i liczb, który trzeba odtworzyć po kilku bądź kilkunastu kilometrach. Niezaliczenie którejkolwiek z przeszkód to karne rundy bądź serie pajacyków na przemian z pompkami - burpees.
Paweł nie biega sam. Przygodę z ekstremalnym bieganiem zaczął z Piotrkiem Foszczem. - Zaczęło się od tego, że przytyłem i zacząłem biegać, zupełnie rekreacyjnie – opowiada Piotrek. – później Paweł, którego znałem wcześniej, rzucił hasło żeby zrobić coś ciekawego. W ten sposób trafiliśmy na miejscowy bieg do Bogatyni, to się nazywało Bieg Twardziela. Po pierwszym razie emocje były takie, że szukaliśmy już podobnych biegów po całej Polsce, stwierdziliśmy, że to jest to co chcemy robić.
Następnie były kolejne biegi. Na początku celem było samo ukończenie rywalizacji, później w miarę jedzenia apetyt rósł. Aż przyszedł wyjazd do Czech na Spartan Race w Koutach.
- Pojechaliśmy tam z Piotrkiem pełni nadziei, bo byliśmy po dwóch startach w Poznaniu i Pradze, gdzie zajęliśmy wysokie miejsca – opowiada Paweł Liput. - Wtedy pojechaliśmy do Kouty w góry. Kiedy wystartowaliśmy pomyślałem, że cisnę swoim tempem okazało się, że przez pierwszych 6 km jest wzniesienie, tempo mnie zabiło. Trasa biegła obok stoku zjazdowego, wzniesienie takie że nawet iść było ciężko. Takie miejsca biegacze nazywają ścianą. To nie była ściana to była rozpacz... przepaść... to było piekło. W mięśniach czułem ból jakby mi ktoś je ciął nożem. Po trzeciej godzinie, kiedy zużyłem wszystkie siły, przekleństwa same cisnęły się na usta. W pewnym momencie razem z Piotrkiem przybiliśmy sobie piątkę i stwierdziliśmy żeby to tylko skończyć. Dodatkowo pogubiliśmy się i w efekcie przebiegliśmy 17 km na 12 kilometrowe trasie. Ostatecznie wynik nie był najgorszy, bo nie tylko my mieliśmy problemy.
Adrenalina, chęć pokonywania własnych słabości i w końcu element zaskoczenia wydają się kluczowym powodem, dla którego coraz większe rzesze zawodników decydują się na starty w biegach z przeszkodami. Miejskie biegi bywają monotonne. Kiedy znasz swoją wytrzymałość, wiesz ile możesz przebiec. Przy biegach z przeszkodami nie wiesz co spotka cię za zakrętem. Kiedy pokonasz jedną przeszkodę wiesz, że za chwilę będzie następna, która zmusi ciało do kolejnego wysiłku.
- Tu się liczy charakter i siła, ćwiczymy to na treningach. Ćwiczenia są ogólnorozwojowe – bieg, pływanie, ćwiczenia na drążku, ale najważniejszy jest charakter i jeszcze raz charakter. Jak już czujesz maksymalny ból i każda cząstka ciała mówi ci stop, wtedy twoim ciałem rządzi głowa i wiesz, że masz iść dalej – mówi Paweł – Dlaczego trenuję? Robię to żeby być lepszym, żeby z dnia na dzień był progres.
Pół roku temu do grupy dołączył Jarek Rutka, z którym znają się jeszcze ze szkoły średniej. - Pamiętam jeden z pierwszych treningów jak to Paweł powiedział - luźny trening. Pojechaliśmy do Świeradowa, była zima, a trasa częściowo wiodła po nieubitym śniegu. Przebiegliśmy 24 km i myślałem, że GOPR będę wzywał. Musieli mnie na trasie masować, a ludzie jadący gondolą machali z góry i śmiali się widząc jak dwóch typów masuje jednego.
- Maratończyk w takim biegu sobie nie poradzi, nie przeniesie 30 kg worka na półtorakilometrowym podbiegu. Podobnie w druga stronę. Wypakowanych „koksów” mijamy jak dzieci. Tu nie można przesadzić w żadną stronę - mówi Piotrek Foszcz - tu potrzeba równowagi.
Na dziś dzień trenują w piątkę, razem z najbardziej doświadczonym w Lubaniu w tej dyscyplinie sportu Danielem Kwiatkowskim. Daniel biega w jednej z najlepszych drużyn w Polsce - Husaria Race Team. We wspomnianych Koutach zajęli drugie miejsce. - Kiedy my przygotowywaliśmy się do pierwszych startów on biegał już „spartany”. Kiedy się poznaliśmy okazało się, że jesteśmy tak samo pozytywnie zakręceni teraz razem trenujemy i jeździmy na zawody – opowiadają.
Marzeniem Pawła, Piotrka i Jarka jest stworzenie własnej drużyny, która reprezentowała będzie Lubań na zawodach. Aby to osiągnąć potrzebują przynajmniej dwóch biegaczy gotowych podjąć wyzwanie. - Mile widziane byłyby dziewczyny, bo ich również nie brakuje na zawodach - mówią – chętnym pomożemy, doradzimy jest jednak jedna zasada: treningi odbywają się bez względu na warunki, ale to jest najpiękniejsze. Słońce, deszcz czy śnieg my biegniemy, turyści spacerują, a ty zatrzymujesz się na szczycie i wychodzi słońce, choćby dla takich chwil warto to robić.
- I jeszcze jedno – mówi Jarek - nie warto inwestować w drogie buty i ubrania, bo to może być jednorazowe wyjście.
Poniżej video z Tough Viking, Slottsskogen 2015
Napisz komentarz
Komentarze