Z relacjach naszych czytelników poznajmy szpitalne wydarzenia, których raczej nikt się nie spodziewał: to historia pacjenta uczulonego na pszczeli jad, który trafia na izbę po użądleniu i słyszy: proszę usiąść na korytarzu i czekać, po historię grzybiarza, który w pogoni za prawdziwkami wbija sobie w oko leśny kolec i trafiając na izbę przyjęć słyszy: proszę czekać Pani doktor operuje, zejdzie po zabiegu, albo proszę jechać do Jeleniej Góry. I tu fakt - lekarz nie może odejść w dowolnym momencie od stołu operacyjnego, ale pojawia się pytanie : czy jest to jedyny lekarz w całym szpitalu? Przykładów można by mnożyć, jak wiadomo ilu pacjentów tyle opinii, tym bardziej, że zazwyczaj kończy się to wycieczką już mocno poirytowanego pacjenta do prywatnego gabinetu czy pobliskiej prywatnej kliniki. Po otrzymaniu pomocy i ustaniu bólu, pacjentowi opadają emocje i wszystko toczy się swoim zwykłym rytmem, bo mało kto składa pisemną skargę na podobne działania.
Podejmujemy ten temat poruszeni przypadkiem Czytelniczki, która z gorączkującym synem, chorym zresztą na rzadką chorobę genetyczną, udała się po pomoc na lubańską izbę przyjęć, a oto jak relacjonuje całe zajście:
To co mnie i moje 5-cio letnie dziecko dzisiaj spotkało to szok...Przyjechałam do lubańskiego szpitala ok. godziny 16:30 z dzieckiem, które miało 39 stopni gorączki i uskarżało się na mocno bolący brzuch a do tego wypatrzyłam kilka kropek na jego ciele (chyba ospa wietrzna). Nie pojechałam do lekarza rodzinnego z nadzieją, że w szpitalu zrobią ewentualnie usg brzucha.
Dodam najważniejsze, że moje dziecko choruje na rzadką chorobę genetyczną – metaboliczną i wysoka gorączka może spowodować śpiączkę oraz upośledzenie, w nagłych sytuacjach należy podać glukozę dożylnie. Syn jest stałym pacjentem IMiD w Warszawie i jest jednym z 20 osób w Polsce chorujących na tę chorobę. Przyjechałam i … Pani Pielęgniarka poinformowała mnie, że do godziny 18-tej przyjmuje lekarz rodzinny oraz zapytała dlaczego przyjechałam – odpowiedziałam, że martwi mnie ból brzucha i że liczyłam na ewentualne usg brzucha na to Pani w białym kitlu oznajmiła mi, że nie posiadają takiego urządzenia. Poprosiła mnie abym wyszła i poczekała na zewnątrz, a ona w tym czasie zadzwoni do Pani Doktor i zapyta czy przyjmie nas w takiej sytuacji szybciej. Po 10 minutach zaprosiła nas do dziecięcej izby przyjęć i kazała czekać informując, że Pani Doktor nas przyjmie. I tak czekaliśmy 2 godziny. Dziecko usnęło w tej wysokiej gorączce na szpitalnej kozetce co już mnie zaczęło niepokoić ze względu na zagrożenie śpiączką. Po 2 godzinach czyli o 18:30 nie wytrzymałam i poszłam do pielęgniarek i … wywiązała się ostra dyskusja. Na to wszystko kazały mi Panie iść sobie na pierwsze piętro i znaleźć Panią Doktor i pokrzyczeć na nią. Niewiele myśląc obudziłam dziecko i snujące się na nogach zaprowadziłam na pierwsze piętro. Poczekałam na Panią Doktor, która nie chciała nawet ze mną rozmawiać (odwróciła się tyłem), udała się do windy rzucając mi od niechcenia, że czeka na nią na dole dziecko z Wrocławia. No to już nie wytrzymałam... wykrzyczałam na korytarzu co myślałam... zapytałam, czy jeżeli moje dziecko wpadnie w śpiączkę to czy ona za to odpowie? Pani Doktor nadal stojąc tyłem wsiadła do windy i pojechała na izbę przyjęć. Zdenerwowana na maksa, wzięłam dziecko i poszłam schodami na izbę, aby uzyskać informację jak się ta Pani Doktor nazywa, w celu złożenia skargi. Cóż, znowu zaliczyłam porażkę, bo Pani Doktor tylko się głupio uśmiechała i nie podała swojego nazwiska oraz Panie Pielęgniarki nie chciały się przedstawić. Kazały mi dowiedzieć się u Prezesa jak się nazywają! A lekarzem dyżurującym była Pani S. (nazwisko do wiadomości redakcji). Wyszłam... Pojechałam na wizytę prywatną.
Oczywiście nie omieszkaliśmy zapytać w lubańskim szpitalu o zaistniałą sytuację i tu okazało się, że najwyraźniej nie rozumieliśmy dotychczas zasad funkcjonowania lubańskiej izby przyjęć. Co więcej większość z tzw. „chorych sytuacji” wynika z niewiedzy pacjentów, którzy po pomoc do szpitala się zgłaszają. Jak się dowiadujemy szpitalna izba przyjęć obsługuje 100% zgłaszających się do niej pacjentów i nie było przypadku kiedy ktoś odszedł bez pomocy.
Zdziwieni? My też się zdziwiliśmy na takie stwierdzenie, ale jak mówi Zdzisław Krynicki zastępcaca kierownika zakładu ds. lecznictwa - tutaj mamy tylko i wyłącznie szpitalną izbę przyjęć, na którą mają trafiać przypadki kierowane przez pracowników medycznych. Nie ma takiego przypadku, który u nas na izbie przyjęć, nie zostałby zaopatrzony, pacjent który trafia do szpitalnej izby przyjęć, ze skierowaniem lub przywieziony przez pogotowie w stanie nagłego zagrożenia życia jest zaopatrzony natychmiastowo, ponieważ mamy szpitalną izbę przyjęć. To nie jest szpitalny oddział ratunkowy, na szpitalnym oddziale ratunkowym są diagności, są lekarze całą dobę, taki oddział mamy w Zgorzelcu, Legnicy, Bolesławcu, Jeleniej Górze, w Lubaniu nie ma takowego. Zgodnie z procedurą matka w opisywanej wyżej sytuacji powinna udać się do lekarza rodzinnego aby ten wystawił skierowanie na badanie specjalistyczne i dopiero z takim dokumentem stawić się w szpitalu. (Pomijamy tu fakt, że o godzinie 16.00 normą jest rejestracja do lekarza rodzinnego na termin dnia następnego.)
Jednak jest światełko w tunelu i nadzieja dla matek z chorymi dziećmi po godzinie 18.00, wtedy właśnie w lubańskim szpitalu zaczyna działać nocna i świąteczna opieka medyczna czyli miejsce gdzie zbłąkani pacjenci znajdą ratunek, gdy ich lekarz rodzinny kończy godziny urzędowania. Dlatego też jak nam wytłumaczono matka z chorym dzieckiem powinna poczekać do godziny 18.00 i wtedy zgłosić się na izbę by zostać przyjętą.
Jak dodaje Zdzisław Krynicki - trzeba pamiętać, że lekarz dyżurujący na oddziale pediatrycznym ma pod swoją opieką dwa oddziały: oddział pediatryczny oraz oddział noworodków i zabezpiecza porody. To wcale nie jest mało pracy jak na jednego lekarza.
Tematem, który przewija się w listach od czytelników jest nieuprzejmy sposób w jaki zostali potraktowani, a kiedy wyrażają swoje oburzenie i proszą o nazwiska, pozostają z niczym. W odpowiedzi na taki zarzut usłyszeliśmy, że wszyscy pracownicy maja identyfikatory. Jednak 45 minut oczekiwania na spotkanie, ujawniło całą prawdę o identyfikatorach. Zaledwie 1/3 personelu jest w nie wyposażona. Może to anonimowość pracy zaniża standardy?
- Oczywiście ubolewam, że doszło do jakiejś konfrontacji między Paniami i to będzie wyjaśniane. Ja zawsze kolegom, współpracownikom zwracam uwagę żeby do pacjenta podejść w sposób uprzejmy. Cała sytuacja będzie przeze mnie wyjaśniana, będzie prowadzone postępowanie wyjaśniające. - dodaje zastępcaca kierownika zakładu ds. lecznictwa.
Każdy ma swoje racje, szpitalna izba przyjęć ma swoje procedury, niekoniecznie dla nas zwykłych ludzi zrozumiałe. Z drugiej strony ciężko wymagać od rodzica z chorym dzieckiem spokoju i opanowania. Możnaby jeszcze wspomnieć o przysiedze Hipokratesa, współczuciu, empatii, ale może rutyna i kulkunastogodzinny dyżur pozbawiają nasz personel medyczny tych cech. Własciwie to może po prostu nie chorować i tyle.
Napisz komentarz
Komentarze