Droga redakcjo, jako matka wychowująca i utrzymująca samotnie dwójkę dzieci jestem wzruszona sposobem w jaki szkoła dba o czas wolny mój i moich pociech, które uczęszczają do lokalnej placówki. Nie wiem jakimi słowami wyrazić mam wdzięczność, że po 8 godzinach pracy - gdy myślę już tylko o pysznym obiedzie, rozmowie z moimi dziećmi, spacerze i relaksie przy herbacie - odblokowuję telefon i po kilku kliknięciach powiadomień na dzienniku elektronicznym otwiera się przede mną otchłań zadań domowych. Z otchłani wylewają się czasowniki typu: przynieść, uzupełnić, przeczytać, nauczyć się, zakupić, wydrukować, napisać, dokończyć itd. Po przeczytaniu pierwszego zadania domowego moich dzieci już wiem, że nie zjemy ciepłego obiadu (nie zdążę zrobić przed 17), nie posiedzimy na kanapie, nie pojedziemy do dziadków i nie pójdziemy na dwór.
Mój wolny czas po pracy spędzę na pierwszym zadaniu domowym - poszukiwaniu rzeżuchy. Objeżdżam lokalne sklepy - nie znajduję. Jadę do miasta- jest 16.30 - parkuję, kupuję bilecik i idę do sklepu ogrodniczego - nie ma, wyprzedało się. A więc padło na sklep ogrodniczy w Pisarzowicach. Jest 16.50. Pani ze współczuciem tłumaczy, że bliżej świąt wielkanocnych to owszem mają dużo, ale nie w styczniu. A więc pozostaje grupa rodziców- jest!- ktoś pisze, że ma więcej i podzieli się. Uratowani!
Po powrocie do domu nie ma czasu na troskliwe rozmowy w stylu: "czy miło spędziliście dzień, może byśmy w coś pograli razem, a może chcielibyście pójść na spacer?" tylko ciśnie mi się na usta - "co macie zadane i na kiedy?" Okazuje się, że: to i to uzupełnić, tamto przeczytać dwa razy, dokończyć siamto i sramto. A potem następuje wyczekiwane przeze mnie pytanie wypowiadane z ust moich pociech: "mamo pomożesz?".
Do wieczora przy dwójce dzieci robię podyplomówkę z matematyki, fizyki, chemii i języków obcych. Złoty medal i podium dla tych, którzy to przerabiają z trójką dzieci, albo i czwórką.
Po głównym rozdaniu następuje zwolnienie blokady i komora losująca wyrzuca kolejne dziś dla mnie szczęśliwe numery: 5 - sprzątanie, 9 - gotowanie, 2 - pranie, 4 - czytanie przed spaniem. Około 22. siadam i ze łzami wzruszenia w oczach czuję, że jestem wdzięczna szkole za tak wspaniale ułożony mój dzienny plan zajęć. Że żadna minuta mojego wolnego czasu nie została sponiewierana na tak prozaiczne rzeczy jak ciepły, wspólny posiłek z najbliższymi, leniuchowanie na kanapie, rozmowa o wszystkim i o niczym. Z niecierpliwością - jak przy otwieraniu kinder niespodzianki- drżę na samą myśl o tym jakie jeszcze wspaniałe atrakcje czekają na mnie w tym jak i w innych tygodniach nauki szkolnej moich dzieci.
Pomimo zakupionej wyprawki, ryzy papieru i składki klasowej w wysokości 100 zł do końca roku szkolnego trzeba będzie jeszcze przynieść: rolkę po papierze toaletowym, włóczkę, mulinę, szydełko, karton, jesienne warzywa, ulubione owoce, wydrukowane zdjęcia i informacje o Pani X, znicz, wysuszone liście, skarpety, watę, papierowy kubek, samoprzylepne oczka, ozdoby, sznurek, tasiemki, pompony, brokat, zdjęcie grzybów, lasów, papierowy talerz, ziemniak, słonecznik w łupinach, taśmę dwustronną, drucik, guziki, wykałaczki, kotylion lub kokardkę, pastę do zębów, butelkę, kopertę, kasztany, kubek po jogurcie, mały słoiczek - najlepiej po musztardzie, ziemię, nasiona kwiatów, zakrętki, wykonam kwiaty z bibuły na palmę wielkanocną, pompony w barwach biało-czerwonych itd.... Obowiązkowo zakupię cymbałki i flet. A do klasy dostarczę kwiaty, choinkę, bombki, stroiki świąteczne, obrusy, papierową zastawę, zakupimy ze wspólnych funduszy radio, głośniki, upiekę ciasto na kiermasz oraz damy dziecku kilka złotych żeby następnie to ciasto mogło kupić. Myśląc o przyszłości już cieszę się na kolejne lata twórczej i aktywnej nauki dzieci oraz kolejnych milionach stawianych mi wyzwań przez wybraną przez nas szkołę.
Napisz komentarz
Komentarze